Foxx Foxx
2999
BLOG

"Jadę do CBA"; "K. jego mać!"

Foxx Foxx Polityka Obserwuj notkę 55

Wymiana zdań: J. Netzel - K.Kornatowski (z dzisiejszej konferencji prokuratury). 

Przez "eter" przelewają się pełne emocji wystąpienia i "newsy". Sprawa przecieku o akcji CBA i perypetii A. Leppera i J. Kaczmarka to już teraz temat na książkę. W nieco krótszej formie można jednak uporządkować kilka kwestii. W poście tym będzie dość dużo cytatów, jednak nie widzę sensu, by parafrazować taką liczbę tekstów.

Wojciech Brochwicz, znany warszawski mecenas, a przez lata prominentny człowiek służb specjalnych, jest członkiem rady nadzorczej Biotonu. Firmy, której głównym współwłaścicielem są Ryszard Krauze i jego Prokom.

Gdy Brochwicz został pełnomocnikiem prawnym Janusza Kaczmarka, w Prokomie zawrzało. - Krauze był wściekły - mówi jego współpracownik. Powód? Kilka dni wcześniej politycy PiS i dziennikarze sugerowali, że w kluczowych dniach afery gruntowej w Ministerstwie Rolnictwa Kaczmarek spotkał się w hotelu Marriott m.in. właśnie z Ryszardem Krauzem

Pełnomocnik Kaczmarka nazywa się Raduchowski - Małgorzata Subotić

(cytaty za wpisem "Siwego w renkawiczkach" na forum Frondy. Niestety jest to jedyny ślad w sieci po tekście z "Rzepy", który wcześniej był dostępny pod linkiem: http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_070828/kraj/kraj_a_8.html EDIT: dzięki Talibankowi jest link do całości: http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_070828/kraj/kraj_a_6.html, co nie zmienia sytuacji, że w Google'ach nie wyskakiwał)

Nie zaszkodzi przyblizyć sylwetkę pana Brochwicza w sposób usystematyzowany. Na początek ciekawostka ze wzmiankowanego wyżej artykułu:

Pełnomocnik prawny Janusza Kaczmarka przez lata używał nazwiska Raduchowski. Zmienił je na herbowy przydomek, gdy w 1990 roku był sekretarzem komisji weryfikującej esbeków. - Moje nazwisko przedostało się do prasy, chciałem się schować przed pogróżkami - tak to dziś wyjaśnia. Ale próżno też szukać w rejestrze kancelarii prawnych kancelarii Wojciecha Brochwicza. Oficjalnie figuruje jako kancelaria Raduchowski-Brochwicz. W radach nadzorczych, w których zasiadał, jak w Metalexporcie, gdzie znalazł się z Wiesławem Huszczą, osławionym skarbnikiem lewicy, też występuje pod podwójnym nazwiskiem. Ojciec osoby kojarzonej publicznie jako Wojciech Brochwicz na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie był szefem Studium Wojskowego w czasach PRL, znany jest jako pułkownik Raduchowski. Zresztą i ojciec, i syn dosłużyli się tego samego stopnia, pułkownika. Tylko że jeden w czasach PRL, drugi w Polsce po przełomie 1989 roku.

Wiele osób zapewne zna ten tekst sprzed kilku dni. Warto więc sięgnąć po sylwetkę pełnomocnika zamieszczoną dla odmiany w "Trybunie" (autor: Piotr Skura) krótko o ostatnim "demokratycznym" spaźmie oryginalnej III RP. Tzw. "sprawie Jaruckiej". Lektura ciekawa, jednak łatwo zauważyć w jakiej części teksty te są komplementarne,

Czy to służby specjalne wybierają w Polsce prezydenta? Udział ich ludzi w akcji przeciwko Włodzimierzowi Cimoszewiczowi jest coraz bardziej wyraźny.
Pośrednikiem między Anną Jarucką a Konstantym Miodowiczem (PO), członkiem sejmowej komisji śledczej ds. Orlenu i byłym szefem kontrwywiadu, okazał się Wojciech Brochwicz, jeden z kandydatów Platformy na ministra spraw wewnętrznych i dawny wysoki oficer Urzędu Ochrony Państwa. Politykom obecnej PO zawdzięcza wiele i to od samego początku - w krąg tajemnic i szpiegów wprowadził Brochwicza Jan Rokita. Współpracownicy Cimoszewicza domagają się wyjaśnienia roli ludzi Donalda Tuska w całej sprawie. Kandydat Platformy odmawia komentarzy.
O swojej roli w upublicznieniu twierdzeń Jaruckiej Brochwicz opowiedział sobotnio-niedzielnej „Rzeczpospolitej". Anna Jarucka, była asystentka Cimoszewicza, pojawiła się w jego kancelarii prawnej 9 sierpnia. Wcześniej miała się zwierzyć lekarzowi, który znał Brochwicza i skontaktował ją z tym byłym pułkownikiem UOP. Ten po wysłuchaniu opowieści o rzekomej podmianie oświadczenia majątkowego Cimoszewicza powiadomił o wszystkim Miodowicza. 11 sierpnia br. we troje spotkali się w kancelarii Brochwicza, gdzie powstało oświadczenie Jaruckiej, przesłane potem do komisji śledczej. Dziś wiemy, że zawiera ono wiele nieprawdziwych stwierdzeń na temat roli Cimoszewicza w całej sprawie. Podobnie jak zeznania Jaruckiej przed komisją śledczą i sporządzony jej ręką dokument, podbity pieczątką-faksymile Cimoszewicza, który zdaniem prokuratury jest fałszywką.
Po zdemaskowaniu Jaruckiej sztabowcy Cimoszewicza żądali od Miodowicza wyjaśnień, kto go skontaktował z byłą asystentką marszałka Sejmu. Polityk Platformy odmawiał, twierdząc, że nie ma to większego znaczenia i atakował współpracowników Cimoszewicza. Poseł-pułkownik nie chciał zdradzić nazwiska pośrednika nawet przesłuchującym go prokuratorom, którzy badają kulisy postępowania Jaruckiej.

Nie bez przyczyny. Brochwicz to jego wieloletni przyjaciel i współpracownik. Zarówno w krakowskiej opozycji z czasów Polski Ludowej, jak i w służbach specjalnych III RP. Na początku lat 90. razem służyli w kontrwywiadzie UOP - Miodowicz jako szef służby tropiącej szpiegów, a Brochwicz jako jego zastępca. Obaj dorobili się w tajnej służbie stopni pułkownika.

(...)

Wprowadzenie na tę ścieżkę kariery Brochwicz zawdzięcza jednak nie Miodowiczowi, ale Janowi Rokicie, jednemu z liderów PO i kandydatowi Platformy na premiera. Brochwicz i Rokita w latach 80. walczyli z „komuną" w ramach krakowskiej opozycji, tworzyli organizację Wolność i Pokój. Brochwicz współzakładał Studencki Komitet Obrony Demokracji, na którego czele stanął Rokita. Na początku 1990 r. Rokita namówił Brochwicza do objęcia ważnej funkcji w kierowanym jeszcze przez gen. Czesława Kiszczaka MSW. Oficjalnie miał być współpracownikiem solidarnościowego wiceministra Krzysztofa Kozłowskiego. Faktycznie jako człowiek Rokity zasiadał wówczas w jednym z najważniejszych foteli w państwie - sekretarza centralnej komisji weryfikującej oficerów PRL-owskich służb specjalnych, decydując o przyszłym obliczu polskiej tajnej służby. Sam zresztą wkrótce do służb specjalnych trafił. Przeszedł szkolenie wywiadowcze, brał udział w tajnych operacjach. Tam poznał głównych aktorów prowokacji wobec byłego premiera Józefa Oleksego, którego w 1995 r. oskarżono o współpracę z wywiadem rosyjskim - Andrzejem Milczanowskim i generałami: Marianem Zacharskim, Henrykiem Jasikiem i Wiktorem Fonfarą. Nawet po ujawnieniu prawdy o prowokacji bronił jej autorów i krytykował opublikowanie „Białej księgi", demaskującej operację oficerów specsłużb wymierzoną w Oleksego.
W grudniu 1991 r. Brochwicz z grupą oficerów UOP, na której czele stał ówczesny szef Urzędu Andrzej Milczanowski - późniejszy oskarżyciel Oleksego - wybrał się do Moskwy na rozmowy z rosyjskimi specłużbami na temat tzw. moskiewskiej pożyczki udzielonej PZPR przez KPZR. Według Leszka Millera, w 1997 r. ministra spraw wewnętrznych, Brochwicz miał też inną misję - wynegocjowanie z rosyjskimi specsłużbami porozumienia dotyczącego organizacji wspólnych przedsięwzięć wymierzonych w polską lewicę. Brochwicz wszystkiemu zaprzeczył. Pomóc miał mu w tym inny członek delegacji i pracownik UOP - Bartłomiej Sienkiewicz. Dziś Brochwicz i Sienkiewicz są członkami władz krajowych PO - pierwszy z nich Rady Programowej, a drugi Rady Krajowej. Sienkiewicz jest też w ścisłym sztabie wyborczym Tuska jako jego doradca.
W 1992 r. Brochwicz przeszedł do straży granicznej. Pięć lat później - w czasie rządów koalicji AWS-UW - wrócił do MSW na funkcję wiceministra. Swoim doradcą uczynił m.in. oficera UOP wchodzącego w przeszłości do tzw. zespołu płk. Lesiaka - wyselekcjonowanej grupy oficerów UOP, która na początku lat 90. inwigilowała przeciwników politycznych solidarnościowych polityków, m.in. szefowej ówczesnego rządu Hanny Suchockiej. Bliskim współpracownikiem i szefem Urzędu Rady Ministrów w czasach Suchockiej był Rokita
.

(...)

Wyjaśnienia powiązań PO ze specsłużbami domaga się też lider PiS Jarosław Kaczyński. - Chcemy sojuszu z Platformą, ale mówimy jasno: musimy wiedzieć, jakie są związki między PO a służbami. My takich układów nie mamy i domagamy się, by nasi partnerzy też ich nie mieli, a jeśli mają, to żeby je zerwali.
Szef Klubu Parlamentarnego PiS Ludwik Dorn ujawnił natomiast, że Brochwicz jest wymieniany jako kandydat Platformy na ministra spraw wewnętrznych
.

(całość)

Tomasz Sakiewicz 24.08. na swoim blogu napisał:

Zadzwoniła do mnie właśnie Agnieszka Kublik z Gazety Wyborczej twierdząc, że minister Janusz Kaczmarek wymienił mnie wśród dziennikarzy , którzy mieli dostawać od ministra Ziobro  jakieś super informacje. Potwierdziłem , że dzwoniłem do niego co najmniej kilkanaście razy prosząc o wywiad do Gazety Polskiej i usiłując zaprosić do publicznego radia. Niemal za każdym razem odmawiał tłumacząc to tym , że wszyscy wiedzą o tym, że znamy się z czasów kiedy  jeszcze nie był ministrem i zgoda byłaby odebrana jako uprzywilejowanie. Jest oczywiste, że redaktor naczelny dzwoni do polityków prosząc o wywiad. Robiłem to  zresztą  w przypadku polityków zarówno koalicji jak i opozycji. Natomiast zdumiewające jest co innego: skąd minister Kaczmarek wiedział, że połączenia moje i ministra Ziobry znajdują się w bilingach. Zatelefonowałem przed chwilą w tej sprawie do ministra Ziobry pytając go czy przechwalał się ministrowi Kaczmarkowi moimi telefonami do niego. Stanowczo zaprzeczył

Na S24 wpis ten spotkał się z wieloma bardziej lub mniej złośliwymi komentarzami. W mediach praktycznie przeszedł bez echa.  Czy był to jedyny dziennikarz, którego nazwisko przewinęło się w rewelacjach Kaczmarka. Nie. Jerzy Jachowicz w "Dzienniku" odniósł się do ich części dotyczącej siebie. Tekstu tego nie ma w sieci, więc prezentuję skan:

Image Hosted by ImageShack.us

Myślę, że przyczyna braku komentarza do tej kwestii ze strony największej partii opozycyjnej jest chyba oczywista ;) 

Jak na pikantną historię przystało, mamy do czynienia z niekończącym się łańcuchem zbiegów okoliczności:

Kaczmarek: Zaginęła sejmowa księga z wpisem Anety Krawczyk

Rozmawiała Katarzyna Kolenda-Zaleska
2006-12-07, ostatnia aktualizacja 2006-12-07 09:30

- Mamy informację procesową, że osoby, które wchodziły do domu poselskiego, mogły niestety wchodzić również bez wpisu. Aneta Krawczyk mówiła, że wpisywała się do sejmowej księgi wejść. Tu jest pewnego rodzaju problem, albowiem księga, która dotyczy akurat fragmentu jej bytności, zaginęła w sejmie. Ta sprawa również podlega wyjaśnieniu przez prokuraturę, chociaż mamy informację, że zaginęła już w marcu tego roku, czyli jakby nie na użytek obecnej sytuacji - powiedział prokurator krajowy Janusz Kaczmarek w "Poranku Radia TOK FM".

(źródło)

Tymczasem  J. Kaczmarek wciąż odmawia składania wyjaśnień przed prokuraturą. W dzisiejszych "Sygnałach Dnia":

Piątek, 31 sierpnia (11:05)

Prezydent Aleksander Kwaśniewski ułaskawiał za przecieki, my za przecieki wsadzamy, to jest ta zasadnicza różnica - powiedział w piątek w "Sygnałach Dnia" poseł PiS Jacek Kurski.

Polityk Prawa i Sprawiedliwości odniósł się do ułaskawienia w grudniu 2005 r. przez ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiegoszukaj b. wiceministra spraw wewnętrznych i administracji Zbigniewa Sobotki szukajskazanego ws. przecieku informacji o planowanej akcji policji w tzw. aferze starachowickiej.

W piątek przed sejmową komisją ds. służb specjalnych mieli zeznawać Kornatowski i b. szef CBŚ Jarosław Marzec. Wcześniej komisja przesłuchiwała Kaczmarka. Część zeznań Kaczmarka odczytał na utajnionym posiedzeniu Sejmu marszałek Ludwik Dornszukaj. Odczytywanie stenogramu z przesłuchania Kaczmarka ma być kontynuowane we wtorek.

Kurski przypomniał, że Kaczmarek 8 sierpnia został zdymisjonowany w związku z przeciekiem w sprawie akcji CBA w Ministerstwie Rolnictwa. - Publicznie wielokrotnie zadawano pytanie, czemu śledztwo w tej sprawie trwa tak długo. W końcu, kiedy wreszcie prokuratura uzyskała dowody dające możliwość postawienia zarzutów, jesteśmy atakowani, że stawiamy zarzuty - podkreślił.

Polityk PiS zwrócił też uwagę, że w czwartek Kaczmarek odmówił składania zeznań przed prokuratorem.

- Wcześniej był niezwykle rozmowny. Organizował konferencję za konferencją, zeznawał całymi pasjami i godzinami przed sejmową komisją ds. służb specjalnych. (...) Ta formuła, w której do tej pory zeznawał, nie pociągała za sobą żadnej odpowiedzialności karnej. Przed komisją, bez przysięgi można sobie bajdurzyć, co się chce, na konferencjach można sobie gawędzić, co się chce, natomiast przed prokuraturą już odpowiada się pod odpowiedzialnością karną - zauważył Kurski.

- Tak jak zachowują się pospolici przestępcy złapani na gorącym uczynku. Oni właśnie zawsze korzystają z prawa do odmowy zeznań - dodał Kursk
i.

(źródło)

Na koniec przypomnienie:

Samoobrona ma ujawnić, kogo chciał "zatopić" premier
LISTA NIEWYGODNYCH POLITYKÓW TO KILKANAŚCIE NAZWISK

Taśmy Samoobrony mają uderzyć w Jarosława Kaczyńskiego

tvn24.pl
Samoobrona chce pokazać, kogo i jak chciał wyeliminować z życia publicznego Jarosław Kaczyński. Chodzi m.in. działaczy PO, LPR i Samoobrony, a także dziennikarzy - dowiedział się portal tvn24.pl. Głośne "taśmy Leppera", to w większości nie nagrania, tylko ustne relacje - przyznaje jeden z polityków Samoobrony.
Materiały, których ujawnienie zapowiedział szef Samoobrony Andrzej Lepper mają pokazać, jakie metody walki z przeciwnikami politycznymi stosuje Jarosław Kaczyński. Według źródeł zbliżonych do Samoobrony na liście osób do „zatopienia” ma figurować kilkanaście nazwisk polityków Platformy Obywatelskiej, Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony, a także „niewygodnych” dziennikarzy. Ich eliminacja z życia publicznego miała nastąpić przy pomocy organów państwa (prokuratury i służb specjalnych).

Rzecznik Samoobrony Mateusz Piskorski powiedział w TVN24, że specsłużby szykowały prowokacje wymierzone w przeciwników politycznych PiS.

Materiały, które według Samoobrony kompromitują premiera to nie tylko taśmy z nagranymi rozmowami, w których uczestniczył Jarosław Kaczyński, ale też relacje osób rzekomo posiadających informacje o wymierzonych w przeciwników politycznych działaniach szefa rządu. Nie są to dowody pisemne, Samoobrona wciąż je weryfikuje. Dostęp do taśm ma wyłącznie Andrzej Lepper i jego najbliżsi współpracownicy. Szef Samoobrony ma je ujawnić w przyszłym tygodniu po wyjściu ze szpitala.

Ze źródeł zbliżonych do kierownictwa LPR dowiedzieliśmy się z kolei, że premiera mogą kompromitować "niepoprawne politycznie" wypowiedzi: - To co mówił o. Rydzyk to przy tym pikuś! - mówi anonimowo jeden z polityków.

Jak dowiedział się portal tvn24.pl Samoobrona zanim podała do publicznej wiadomości informację o taśmach, kusiła polityków PO: „ zacznijcie działać, mamy haki na premiera”. Lepperowi zależy, by Platforma zgłosiła wniosek o konstruktywne wotum nieufności i stworzyła przejściowy rząd fachowców.

Małgorzata Czyczło 

(źródło)

I pointa:

Słynne "taśmy Leppera", którymi lider Samoobrony straszył polityków PiS, nie istnieją - poinformował "Newsweek".
Kilka tygodni temu Lepper mówił, że dysponuje "porażającymi materiałami" na temat PiS i Jarosława Kaczyńskiego.

- Mamy nagrania, choć nie są one tak dobitne jak taśmy Beger - mówił lider Samoobrony. Jego współpracownicy sugerowali wówczas, że pod koniec swej rządowej kariery Lepper nagrywał spotkania z premierem i skompletował w swoim sejfie kilkanaście taśm. Na nagraniach znajdować się miały m.in. informacje o przygotowywanych przez specsłużby prowokacjach przeciwko opozycji.
 
Okazuje się, że owo słynne "archiwum Leppera" nie istnieje. - To zupełna bzdura. Lepper nie ma nic w szafie na wypadek kampanii - twierdzi jeden z jego najbliższych współpracowników - pisze "Newsweek".

Inni politycy LPR i Samoobrony, z którymi rozmawiał "Newsweek", także twierdzą, że Leppera w tej sprawie poniosła wyobraźnia
.

(źródło)

W tym tygodniu "Gazeta Polska" opublikowała wywiad z Z. Ziobro.

Gazeta Polska: Jak to możliwe, że podczas tak długiej współpracy nie pojawiły się informacje, które zachwiały pana zaufaniem do Janusza Kaczmarka?

Zbigniew Ziobro: Od jakiegoś czasu docierały do mnie wiadomości, które mogły budzić podejrzenia – w tym o kontaktach Janusza Kaczmarka z biznesmenami – ale przyznam, że nie dawałem im wiary. Mój były współpracownik zawsze stanowczo zaprzeczał, a ja uznawałem, że być może ktoś chce go skompromitować podsyłając mi te informacje. Człowiek na takim stanowisku ma zawsze wielu wrogów, myślałem.

Czy dopiero akcja CBA w ministerstwie rolnictwa przecięła to zaufanie?

- Nie. Już pewne działania Janusza Kaczmarka w Ministerstwie Sprawiedliwości kazały mi być wobec niego bardziej ostrożnym. Nie miałem co prawda dowodów, że może działać na szkodę prowadzonych śledztw, ale nie mogłem też tego wykluczyć. Ze śledztwami jest tak, że aby je zepsuć, nie trzeba wcale ingerować w ich przebieg – można po prostu ogłosić, że są prowadzone i zdradzić kilka szczegółów. Z taką sytuacją miałem parokrotnie do czynienia. Oceniam, że pierwszym poważnym sygnałem skłaniającym do podejrzeń, że pan Kaczmarek mógł prowadzić podwójną grę, był artykuł w „Rzeczpospolitej”, w którym autor – pan Maciej Duda – sugerował niemal wprost, że Ludwik Dorn jako szef MSWiA tolerował ochronę podejrzanego o poważne przestępstwa Janusza Stokłosy. Dosłownie kilka dni wcześniej z takimi rewelacjami przyszedł do mnie właśnie pan Kaczmarek. Co prawda tłumaczył mi, że to wiedza niepotwierdzona. Po opublikowaniu tego nieprawdziwego artykułu – „Rzeczpospolita” przecież przeprosiła za te informacje – pytałem Janusza Kaczmarka, czy inspirował ten tekst. Zaklinał się na wszystko, że nie miał z nim nic wspólnego. Wskazywał na policję jako źródło przecieku. A przyznam, że potrafi być bardzo przekonujący.

Później była sprawa śledztwa dotyczącego korupcji, której dopuszczała się duża firma farmaceutyczna – budżet państwa tracił na tym procederze grube miliony złotych. Przygotowywaliśmy się do wkroczenia do siedziby firmy, zarekwirowania dokumentów i zatrzymania podejrzanych, gdy niespodziewanie ukazał się w jednej z gazet artykuł opisujący działania prokuratury, a tym samym ostrzegający ową firmę farmaceutyczną. Pamiętam, że przeprowadziłem ostrą rozmowę z panem Kaczmarkiem. Do niczego się nie przyznał. Winą za przeciek obarczył pana Kornatowskiego oraz jednego z funkcjonariuszy policji. Później rozmawiałem osobiście z tym człowiekiem. W rozmowie w cztery oczy dał do zrozumienia, że był w pewnym sensie nakłaniany do przyznania się do winy. Jednocześnie dał do zrozumienia że nie miał z nim nic wspólnego.
Była też sprawa – kolejna związana z redaktorem Maciejem Dudą z „Rzeczpospolitej” – ujawnienia danych bardzo ważnego agenta CBA , który rozpracowywał podejrzewanych o korupcję warszawskich prawników. Centralne Biuro prowadziło akcję, której celem było zatrzymanie ich. Artykuł miał fatalne skutki. Spalił działania CBA. Pamiętam, że wówczas doszło do bardzo nieprzyjemnej rozmowy pomiędzy mną, panem Kaczmarkiem i Mariuszem Kamińskim. Mój były współpracownik miał wiedzę na temat akcji – szefowi CBA tłumaczył, że nie miał kontaktu z redaktorem Dudą. Zapomniał jednak, że o ile mnie pamięć nie myli, dzień czy dwa dni przed publikacja tekstu spotykał się z tym dziennikarzem. Wspomniał mi o tym fakcie wcześniej.

Jak można było mając tyle podejrzeń wobec Kaczmarka pozwalać mu piastować kluczowe stanowiska w państwie, a tym bardziej wtajemniczać w akcję mającą na celu ujawnienie działań korupcyjnych jednego z wicepremierów?

Mając dzisiejszą wiedzę o tym panu kiedyś postąpiłbym zupełnie inaczej. Ale wtedy miałem do niego zaufanie, a ten człowiek potrafi być niezwykle przekonujący, bo posługując się kłamstwem nie ma najmniejszych zahamowań. Podam jeszcze jeden przykład. Wyjazd do Szwajcarii i spotkanie z tamtejszymi prokuratorami utrzymywałem w całkowitej tajemnicy. Zaledwie kilka osób z mojego najbliższego otoczenia wiedziało, gdzie się udałem. To był warunek Szwajcarów – zgodzili się wesprzeć nasze śledztwo w sprawie tajnych kont podejrzewanych o wielką korupcję wysokich urzędników państwowych, ale zależało im na dyskrecji. Tymczasem trzeciego dnia mojego pobytu w Szwajcarii w Polsce wybuchła sensacja – media huczały od informacji o nielegalnych kontach polityków SLD. Takie wiadomości przekazał pan Kaczmarek, czyniąc ze mnie w oczach szwajcarskich śledczych osobę nieszczególnie poważną. Wówczas zabroniłem prokuratorowi nadzorującemu sprawę udzielania jakichkolwiek informacji Januszowi Kaczmarkowi.

Jakiś czas po tym incydencie „Rzeczpospolita” piórem redaktora Dudy podała szczegóły dotyczące śledztwa w sprawie kont i wydrukowano fragmenty przesłuchań, które przeprowadzili Szwajcarzy. Zacząłem podejrzewać, że źródłem przecieku może być mój były współpracownik. Rozmawiałem z nim o tym, ale przyznam, że zdołał mnie przekonać, a przynajmniej uspokoić część moich podejrzeń.

Później nastąpiło jeszcze jedno zdarzenie, które znowu poddało w wątpliwość jego wiarygodność. Podczas spotkania z prokuratorem pełniącym obowiązki prokuratora apelacyjnego w Poznaniu dowiedziałem się, że jest prowadzone śledztwo, którego efektem może być postawienie zarzutów Andrzejowi Lepperowi i jeszcze jednemu parlamentarzyście Samoobrony. Przewodniczący podejrzewany był o nieprawidłowości w finansowaniu swojej partii, a poseł o korupcję. Poleciłem, by prokuratorzy przeprowadzili śledztwo bardzo skrupulatnie, a jeżeli ich podejrzenia potwierdzą się, by starannie przygotowali wnioski o uchylenie immunitetów. Wtedy koalicja jeszcze w miarę sprawnie działała.

Informacjami z Poznania podzieliłem się na piątkowym spotkaniu z premierem, w którym uczestniczył także Mariusz Kamiński i Janusz Kaczmarek. Zdumiałem się, gdy w poniedziałek do biura prasowego Ministerstwa Sprawiedliwości dotarło zapytanie od redaktora Dudy dotyczące poznańskiego śledztwa. Dziennikarz oskarżał mnie o blokowanie go, a tym samym chronienie pana Leppera i Samoobrony. Natychmiast zadzwoniłem do Janusza Kaczmarka i poinformowałem go tym zdarzeniu. On niebawem przybył do mojego gabinetu. Zaklinał się, że nie miał kontaktu z dziennikarzem „Rzeczpospolitej”. Mało tego – przysięgał na życie własnych dzieci, że nie ma z tym przeciekiem nic wspólnego. Trudno w takich okolicznościach nie wierzyć. Z nieznanych mi powodów dziennik nie opublikował artykułu na ten temat.

Powrócę do poprzedniego pytania – nie można go było ominąć podczas akcji CBA dotyczącej afery gruntowej?

Powiem szczerze, że mimo wątpliwości wobec jego osoby do głowy mi nie przyszło, że mógłby storpedować tę sprawę. Dowiedział się o niej niemal w ostatniej chwili i jako urzędnik państwowy miał świadomość, że gdyby dokonano przecieku o akcji CBA, narażono by zdrowie i życie funkcjonariuszy biorących w niej udział. Nie podejrzewałem go o to. Nie przesądzam roli pana Kaczmarka w sprawie przecieku, nie wiem, jakie zarzuty postawi mu prokurator. Jednak z czasu, kiedy nadzorowałem postępowanie karne, wiem, że złożył fałszywe zeznania pod odpowiedzialnością karną. Pan Kaczmarek jako szef MSWiA odpowiadał za Biuro Ochrony Rządu. CBA liczyło się z możliwością zatrzymania wicepremiera, którego funkcjonariusze BOR strzegą. Zatem przed ewentualnym zatrzymaniem Leppera doszło do tragedii – Biuro Ochrony Rządu musiało dostać informację o wstrzymaniu jego ochrony. (...)

(całość)

Wychodzi niestety na to, że Ziobro w swoim czarno-białym, prokuratorskim (rejestrującym tylko wcześniejsze branżowe sukcesy Kaczmarka), widzeniu świata był bardziej naiwny, niż mieszkańcy Troi i zwyczajnie do jakiegoś momentu ręczył za Kaczmarka przed premierem. Czasami, typowa dla Kaczorów, "paranoja agenturalna" się jednak przydaje... A Ziobro zachowywał się, jakby żył w "normalnym kraju"... J. Kaczyński w jednym z niedawnych wywiadów we "Wprost" stwierdził, że "czerwona lampka" zapaliła mu się wiosną, gdy wypłynęła sprawa Kornatowskiego. Dla odmiany Kaczmarek za niego poręczył, jednak do J.K. dotarło info zaprzeczające jego słowom, że Kornatowski jest czysty. Niby na zewnątrz wszystko zostało po staremu (o co wiele osób miało pretensję do PiS), jednak IPN wszczął wtedy postępowanie sprawdzające w tej sprawie, na którego ustalenia czekał Kaczyński. Trwa.

Oryginalna III RP była zdrowym demokratycznym państwem, Platforma jest obywatelska, a media nie kreują wydarzeń politycznych.

Jacek Kaczmarski, "Encore, jeszcze raz "

 Mam wszystko, czego może chcieć uczciwy człowiek 
 Światopogląd, wykształcenie, młodość, zdrowie 
 Rodzinę, która kocha mnie, dwie, trzy kobiety 
 Gitarę, psa i oficerskie epolety 
 To wszystko miało cel i otom jest u celu
 Na straży pól bezkresnych strażnik (jeden z wielu)
 Przy lampie leżę, drzwi zamknięte, płomień drga
 A ja przez szpadę uczę skakać swego psa
   
 Na drzwi się nie oglądaj, nasienie sobacze 
 Gdzie w śniegach nocny wilka trop i zaspy po pas 
 Skacz jak ci każę, będę patrzył jak skaczesz  
 Encore, encore jeszcze raz  
   
 Za oknem posterunku nic nie dzieje się
 Czego bym umiał dopilnować, albo nie
 Dali tu stertę starych futer i człowieka
 Ażeby był i nie wiadomo na co czekał
 Więc przypuszczenia snuję, liczę sęki w ścianach
 Czasem przekłuję końcem szpady karakana
 W oku mam błysk! (Od knota co się w lampie żarzy)
 Czerwony odcisk dłoni na podpartej twarzy
  
 Na drzwi się...
   
 Tak, jest gdzieś świat, obce języki, lecz nie tu
 Tu z ust dobywam głos, by rzucić rozkaz psu
 Są konstelacje gwiazd i nieprzebyte drogi
 Ja krokiem izbę mierzę, gdy zdrętwieją nogi
 I wtedy szczeka pies na ostróg moich brzęk
 Ze ściany rezonuje mu gitary dźwięk
 Ze wspomnień pieśni, które znam, tka wątek wróżb
 Jak gdybym swoje życie przeżył już
   
 Na drzwi się...
   
 Więc jem i śpię, pies śledzi wszystkie moje ruchy
 Gdy piję, powiem czasem coś, on wtedy słucha
 I widzę w oknie, zamiast zimy, lampę, psa
 I oficera, który pije tak jak ja
 Nic nie ma za tą ścianą z wielkich ciemnych belek
 Nad stropem nazbyt niskim, by skorzystać z szelek
 Nic we mnie, prócz do świata żalu dziecięcego
 Tu nikt nie widzi, więc się wstydzić nie ma czego
 
 Oczami za mną nie wódź, nasienie sobacze
 Gdy piję w towarzystwie alkoholowych zmor
 I nie liż mnie po rękach, gdy biję cię - i płaczę
 Jeszcze raz! Jeszcze raz! Encore!

 

Aktualizacja 01.09.2007

Najpierw wersja mniej poetycka, całość rozmowy, której część przytoczyłem w tytule:

Kornatowski: Gdzie ty jesteś?
Netzel: Jadę do Gdańska?
Kornatowski: Ale gdzie jesteś, powiedz mi.
Netzel: Tam, poproszono mnie w jedno miejsce.
Kornatowski: A o której będziesz?
Netzel: Z powrotem? W Gdyni? No nie wiem, jak tam porozmawiam, to wrócę. A co?
Kornatowski: A jaki czas przewidujesz?
Netzel: Nie wiem. Przecież tam poproszono w jakieś sprawie. Minister do mnie zadzwonił, żeby mnie przesłuchać.
Kornatowski: Aha, on do ciebie dzwonił dzisiaj?
Netzel: Przed chwilą. Już do niego jadę.
Kornatowski: Ja w tej sprawie do ciebie dzwonię.
Netzel: Pan minister Ziobro dzwonił. No to ja jadę.
Kornatowski: Aha! To Ziobro! Ty jesteś w Warszawie?
Netzel: Nie w Gdańsku, jadę na Kurkową.

Kornatowski: Wstrzymaj się z bólem.
Netzel: Czemu?
Kornatowski: No proszę cię.
Netzel: Nie mogę, powiedziałem, że będę.
Kornatowski: Kurwa no!
Netzel: Ale ja nic nie wiem, o co chodzi, no!
Kornatowski: Jarek, możesz chwilę gdzieś zaczekać.
Netzel: Powiedziałem, że będę. O, ale ja nic nie wiem.
Kornatowski: Nie o to chodzi.
Netzel: Przed chwilę zadzwonił i powiedziałem, że za dziesięć minut będę. Nie mogę teraz nie dojechać.
Kornatowski: W każdym razie... Ja ci zaraz z tego drugiego zadzwonię dobra? Masz jakiś inny telefon?
Netzel: Nie mam!
Kornatowski: Na policję jedziesz?
Netzel: Na Kurkową 8. Tam jest CBA.
Kornatowski: Kurwa jego mać!
Netzel: Ale ja naprawdę nic nie wiem
Kornatowski: Jarek, ja wiem, że nie wiesz. Pamiętaj jak raz, widziałeś się z naszym kolegą tu wspólnym z Gdyni (chrząknięcie) to się z nim widziałeś, nie.

Netzel: Ale ja wszystko wiem. Ja błagam ciebie, no!  

(zapis wszystkich rozmów na Dziennik.pl

Jak to w faszystowsko-bolszewicko-stalinowsko-ajatollahowo--berezokartuzowym państwie bywa, panowie Kaczmarek, Netzel i Kornatowski przed północą wyszli za kaucją.

Jaka jest reakcja Donalda Tuska?

Lider Platformy Obywatelskiej Donald Tusk komentując ujawnienie przez warszawską prokuraturę podsłuchów rozmów, obciążających Janusza Kaczmarka, Konrada Kornatowskiego i Jaromira Netzla, powiedział, że "absolutnie kluczowe" w tej sprawie jest wyjaśnienie "niejasnej" roli prezydenta.

Jeśli naprawdę mamy do czynienia z czymś złym, jeśli naprawdę jest tak, że prokuratura odkrywa przed Polakami coś złego to wyjaśnienie roli polityków PiS w tym pana prezydenta jest absolutnie kluczowe - powiedział dziennikarzom w Gdańsku Donald Tusk.

W piątek wieczorem prokuratura ujawniła podsłuchy rozmów, obciążające Janusza Kaczmarka, Konrada Kornatowskiego i Jaromira Netzla. Mają oni zarzuty m.in. zatajenia spotkania Kaczmarka z Ryszardem Krauzem i wzajemnego nakłanianie się do fałszywych zeznań. Nie zarzucono im zdrady tajemnicy co do akcji CBA w resorcie rolnictwa.

Zdaniem szefa PO, w każdym momencie ujawnienia kulis tej sprawy, kiedy "opinia publiczna dowiaduje się o istnieniu układu i w tym układzie poznaje się poszczególnych bohaterów" tj. Krauzego, Kaczmarka i Kornatowskiego to "w tle zawsze pojawia się w wyznaniach, relacjach, ale także tym śledztwie prokuratury obecność pana prezydenta".

(źródło)

Tymczasem, jak pisze "Rzeczpospolita": 
 

Prokuratorzy zaprezentowali w piątek nagrania, które dowodzą, że były minister spraw wewnętrznych kłamał zeznając w prokuraturze, iż 5 lipca nie doszło do spotkania między nim a Ryszardem Krauzem. Było to w przeddzień akcji CBA, która miała na celu zatrzymanie Piotra R. i Andrzeja K., którzy powołując się na wpływy w Ministerstwie Rolnictwa oferowali załatwienie decyzji odrolnienia działek na Mazurach. Wtedy funkcjonariusze podejrzewali, że część łapówki może trafić do Andrzeja Leppera. Minister Zbigniew Ziobro powiadomił Kaczmarka o ewentualności zatrzymania wicepremiera. Obawiał się, iż funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, które podlegało Kaczmarkowi, nie wiedząc o akcji CBA, mogli w obronie Leppera sięgnąć po broń.

Kaczmarek z Ministerstwa Sprawiedliwości wyszedł o godzinie 21. Udał się do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jak się dowiedzieliśmy, Kaczmarek w śledztwie zeznał, że w Pałacu Prezydenckim spotkał się w szerszym gronie i nie informował głowy państwa o przygotowywanej akcji CBA. Z tego względu Lech Kaczyński nie był potem przesłuchany w odróżnieniu od premiera, który o akcji został powiadomiony.

(źródło)

Ciekawe, że lidera największej partii opozycyjnej zupełnie nie interesuje rola pana Brochwicza ;)

Foxx
O mnie Foxx

foxx@autograf.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka